Wednesday 18 December 2013

My London impressions part 1

Zważywszy na fakt, że ostatni post był przecież taki 'krótki' i praktyczny, dziś mogę trochę poszaleć (proszę, wybaczcie mi ;)). Niecierpliwym wyjaśniam, że post będzie o mojej przedświątecznej wycieczce do Londynu, ale nie byłabym sobą gdybym na wstępie nie opowiedziała paru niesamowicie 'ciekawych i porywających' historii z mojej przeszłości ;) Do biegu, gotowi, start! 

Considering the fact that the last post was so 'short' and practical, today, I can push the boat out a little (please forgive me ;)). For the impatient: the post will be about my pre-Christmas trip to London, but I wouldn't be myself if I didn't tell you at the outset some incredibly 'interesting and captivating' stories from my childhood ;) Steady? Ready? Go!

Pierwszy raz pojechałam do Londynu gdy miałam trzy miesiące. Mieszkałam tam wtedy pół roku, więc można powiedzieć, że jestem tak trochę '(b)londynką' :) Niestety za dużo z tamtego okresu nie pamiętam, ale przynajmniej cały mój pobyt jest uwieczniony na licznych zdjęciach. Bo musicie wiedzieć, że gdyby 18 temu istniało coś takiego jak blogi to już wtedy byłabym zapewne bloggerką! Moja mama, będąca zapewne pod urokiem kapitalizmu, kupowała mu przeróżne sukieneczki, ubranka, spineczki (tak, tak, od urodzenia byłam nad wyraz owłosiona ;)) a następnie sadzała mnie na kanapie i robiła zdjęcia. Zresztą nie ograniczała się tylko do kanapy, przecież w Londynie jest tyle pięknych parków i innych plenerów! Kolejnym niesamowicie ciekawym zdarzeniem z mojego londyńskiego życia było zgubienie smoczka na Oxford Street. To wydarzenie było iście dramatyczne, ponieważ moje uzależnienie od smoczka było porównywalne do mojego dzisiejszego uzależnienia od gumy do żucia (czyli to naprawdę nie przelewki :p) Najgorzej jednak było, gdy rodzice próbowali odstawić mnie od tego nieszczęsnego smoczka. Powiedzieli, że zjadł go mój ukochany miś. To się dla misia niezbyt dobrze skończyło. Biłam go, wyzywałam, krzyczałam, żeby oddał mi ten smoczek, aż wreszcie rozprułam... (aż się siebie boję :p). Potem do Londynu wróciłam dopiero 10 lat później i niestety znowu pamięć mnie zawodzi. Z całego pobytu pamiętam tylko jeden sklep, który chyba całkowicie mnie pochłonął... a mowa oczywiście o Hamleys. Tyle zabawek, tyle lego, tyle lalek, tyle księżniczek, tyle misiów....,a to wszystko zgromadzone na 7 piętrach! Istny raj, który niestety w wieku 10 lat przysłonił mi cały Londyn. Dlatego wkróciłam tu już pełnoletnia, w najpiękniejszy dla mnie czas czyli ten świąteczny. Przygotowana, z planem, ruszyłam na podbój Londynu! 

When I went to London for the very first time I was three months old. I lived there then about six months, so in a way I'm a little a 'Londoner' :) As you can easily guess I can't remember this very period of my life, but my entire stay was immortalized at least in numerous pictures. I have to let you the cat out of the bag: if 18 years ago something like blogs had existed, long since I would be a blogger! My mom, being probably under the charm of capitalism, was buying me all sorts of dresses, hair-sides (yes, yes, since my birth I have been extremely hairy ;)) and then she sat me down on a couch and took pictures. Otherwise, she didn't restrict to the couch only, after all, in London you can find so many beautiful parks and other lovely settings! Another extremely interesting episode from my London life was losing one of my dummies on Oxford Street. This event was truly dramatic, because you should know that my dummy addiction was comparable to my present chewing gum one (that's why it is not a joke :p). But the worst thing was when my parents tried to make me stop using this fateful pacifier. They told me that my beloved teddy bear had eaten it. That was a really hard time for my favorite toy. I was beating him, screaming at him in order he gave me my comforter, and finally I ripped him... ( I'm starting to be scared of myself :p). Then I came back to London about 10 years later and unfortunately, once again my memory fails. I can remember only one department store from my entire stay. A store which completely dumbfounded me ... and obviously I mean Hamleys. So many toys: lego, dolls, princesses, teddy bears... and all of them are accumulated on 7 floors! Simply paradise which unfortunately overshadowed me then the whole London. That's why I've come back there again, in the most beautiful time for me, of course during Christmastime. Being prepared, with a plan I've marched to conquer London at last! 

Coat - Pinko, leather trousers - Ochnik, scarf - Barbour, shirt - Ralph Lauren 



Nie przepadam za stwierdzeniami typu: 'Byłam parę dni w jakimś mieście i się w nim absolutnie zakochałam, chciałabym tam spędzić resztę swojego życia i tak dalej...'. W moim przypadku kilkudniowy pobyt w nowym miejscu kończy się zazwyczaj mniejszym (lub większym) zauroczeniem, ale od jakiegoś czasu staram się walczyć z tymi uczuciami, ponieważ moja lista ukochanych miast zaczęła się niebezpiecznie wydłużać. 

I'm not fond of statements like: 'I was a few days in a city and I absolutely fell in love with it, I want to spend the rest of my life there and so on and so forth ...'. In my case, spending a few days in a new place usually results in a smaller (or larger) fascination, but for some time I've been trying to fight with these feelings because my list of beloved cities has begun to lengthen dangerously.


Będąc gdzieś przez jakiś krótki czas, nie można prawdziwie poznać tego miejsca, można jedynie odnieść wrażenie, które jest wypadkową zazwyczaj przypadkowych czynników. Dlatego nie chce pisać, że w Londyn jest absolutnie cudowny, bo nie będę w tej kwestii wiarygodna. Mogę za to opisać rzeczy dla mnie ważne, drobiazgi, które dla kogoś mogą nie mieć żadnego znaczenia. Każdy zwraca uwagę na inne rzeczy i to jest wbrew pozorom pé piękne zjawisko. 
Londyn dla mnie to przede wszystkim miasto związane z modą. Uniwersytety (np. St. Martin's College), w których kształciłi się (i kształcą) najlepsi w branży mody mówią same za siebie. Wpływ na całą historię mody, mam tu na myśli przede wszystkim lata osiemdziesiąte, jest niepodważalny. Jednak przede wszystkim trzeba pamiętać o zwykłych ludziach, bo to właśnie w Londynie kilkadziesiąt lat temu ulica i kluby stały się inspiracją dla projektantów i taki stan utrzymuje się do dziś. Wydaje mi się, że Londyn jest właśnie takim miejscem, w którym doskonale widać, że ulica i świat mody to naczynia połączone, jedno ma wpływ na drugie. Podczas mojego pobytu w Londynie udało mi się zwiedzić parę naprawdę ciekawych wystaw (w większości związanych z modą) i mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się coś o nich napisać (przede wszystkim o 'Hello, my name is Paul Smith' w Design Museum i 'Club to Catwalk London Fashion in the 1980s' w Victoria and Albert Museum).  

Having been somewhere for a short time, you are not able to get to know this place deeply, you can only get the impression that is usually the result of random factors. That's why I wouldn't like to write that London is absolutely wonderful, because I would't be credible on this very issue. But instead of it I can describe you the things which are important to me. The little things that for someone might be absolutely meaningless.  Everyone pays attention to other things and contrary to appearances it is really a beautiful phenomenon.
Most of all I associate London with fashion. Universities (eg St. Martin's College), where the best in the fashion industry learned (and still learn), say it all. The impact on the entire history of fashion, I mean primarily the 80s, is undisputed. But most of all it is worth remembering about ordinary people, because it was London where a few decades ago the street and clubs have started to inspire fashion designers. According to me London is such a place where you can see very clearly that the street and the fashion world are like joint vessels, one affects the other. During my stay in London I visited a couple of interesting exhibitions (mostly related to fashion), and I do hope that I will write something about them soon (mainly about 'Hello, my name is Paul Smith' at the Design Museum and 'Club Catwalk London Fashion in the 1980s' at the Victoria and Albert Museum).

Nie chce oczywiście ograniczać roli Londynu do bycia tylko i wyłącznie jedną ze stolic mody (jeszcze nie zwariowałam, poza modą dostrzegam też inne rzeczy... taaak jeszcze jedzenie ;)). A mówiąc bardziej poważnie, niech ten post będzie po prostu miłym wstępem do mojej londyńskiej przygody, inne posty już wkrótce. Zapraszam! :) 

Of course I'm not going to confine the role of London only to be the one of the fashion capitals (Though I am a fashion freak, beyond fashion I can see some other things ... yeah additionally eating ;)). And speaking more seriously, let this post be simply a nice introduction to my London adventure, other posts soon (I hope so). Enjoy! :)







Coat - Pinko, scarf - Barbour, trousers - Zara, sweater - Benetton 
Photos: Oleszka/Mamulka
Place: London, United Kingdom

8 comments:

  1. Jak ja uwielbiam do Ciebie zaglądać. Przepiękne zdjęcia z duszą <3

    ReplyDelete
  2. Hihihi, ja też byłam uzależniona od smoczka ;)

    ReplyDelete
  3. .....także bardzo lubię Londyn. Może tam wrócę........
    A jak podoba ci się życie w tym mieście? Dlaczego mówi się, że jest to stolica świata?

    ReplyDelete
  4. Niesamowite zdjęcia i wspaniały blog ;) Wesołych życzę

    ReplyDelete
  5. Dziękuję Wam wszystkim! Wesołych świąt! :)

    ReplyDelete

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...