Showing posts with label London. Show all posts
Showing posts with label London. Show all posts

Sunday, 2 February 2014

My London impressions part 2

Zapraszam Was na drugą część moich londyńskich wrażeń. Już nie będę pisać żadnych wstępów, bo post sam w sobie i tak jest zdecydowanie za długi (czyli w sumie wyszło jak zwykle ;)). 

Let's watch the second part of my London impressions. I'm not going to write any introductions, because today's post is on its own far too long (all in all it came out as always ;)).

Zacznijmy od Portobello Road, czyli miejsca wręcz idealnego dla wszelkiej maści zakupoholików czy może raczej miłośników 'grzebania'. Tak, to tutaj znajduje się ten sławetny pchli targ i po prostu zatrzęsienie różnych sklepów vintage. Ech... Niestety nie dane mi było spokojne przejrzenie tych wszystkich perełek, ponieważ mój plan był dość napięty i nie przewidywał całego dnia zakupów. Ale przynajmniej przeszłam się po tej uroczej okolicy (tak, to tam są te kolorowe domki (te z 'Notting Hill') przy których każdy robi sobie zdjęcia, w tym ja :P) i dodatkowo zza chmur wyszło słońce. Było naprawdę pięknie :)

Let's start our journey from the Portobello Road, the place almost ideal for all kinds of shopaholics or rather lovers of various clutter but of course these unique ones. Here you can find this famous flea market and heaps of different vintage shops. Aargh... unfortunately, I wasn't able to browse reviewing thoroughly all these knick-knacks, because my schedule was pretty tight and it didn't project the whole day shopping. But at least I walked around this charming area (yes, there are those colorful houses (those in 'Notting Hill') at which each takes pictures, including me obviously :P) and the sun was out as well. It was a really beautiful stroll :)



Skoro już jesteśmy w temacie można powiedzieć 'handlowym', to chciałabym poruszyć jeszcze jedną ważną dla mnie kwestię. Jestem osobą, która niestety lubi w pewien sposób kategoryzować, systematyzować, szukać najróżniejszych powiązań i tak dalej..., i właśnie dlatego od pewnego czasu próbuję określać różne kraje/nacje pod względem tego w czym są najlepsze, czym wybijają się na tle innych. Czy na przykład kreatywność jest ich mocną stroną czy dobrze sprawdzają się w skomplikowanej produkcji, precyzyjnym wykonaniu albo czy może w liczbie odkryć naukowych biją inne na głowę. A jacy są Ci Brytyjczycy? Co zadecydowało o sukcesie Londynu? Według mnie odpowiedź jest prosta. Po prostu handel. Tak, to właśnie Londyn cały czas jest największym centrum finansowym świata i jakby nie patrzeć to Brytyjczycy mieli największy wkład w tworzeniu innych miejsc, w których codziennie przewijają się fortuny. Mam tu na myśli takie miasta jak Nowy Jork, Hongkong czy Singapur.
A według Was jaki czynnik zadecydował o sukcesie Londynu: uwarunkowanie geograficzne, historia, system rządów czy może najmłodsza gospodarka wolnorynkowa? A może to po prostu żyłka mieszkańców do interesów? ;) 

Since I have begun a topic, in a way 'commercial', I would like to bring up one important issue for me. Unfortunately I am a person who is fond of categorizing systematizing, looking for some interrelations and so forth... and that's why for some time I've been trying to define different countries/nations in terms of what they are good at, what makes them standing out from the crowd. Is the creativity their long suit? Are they good at the complicated production, precise execution? Or maybe they top other countries in a number of scientific discoveries. And how can you describe the British? How has London achieved success? According to me, the answer is really simple. Just trade. Yes, London is still the largest financial center in the world and after all the British have made the greatest contribution to the creation of other places where everyday real fortunes are cropping up. I mean cities such as New York, Hong Kong or Singapore.
And according to you, which factor has contributed to the success of London the most: the geographical conditioning, history, system of government or perhaps the youngest free-market economy? Or maybe it's just the business acumen of the residents? ;)

Cocomaya, 12 Connaught St, London, W2 2AF

W pierwszej kolejności chciałabym podziękować mojemu mistrzowi: Maciejowi Listwan a polecenie mi tego cudownego miejsca :) Ta przeurocza, mała piekarnio-cukiernia umiliła mi pewien londyński poranek. Samo miejsce jest po prostu śliczne. Przytulne, dyskretne, z przemiłą obsługą, wręcz idealne na nieśpieszną poraną kawę (w moim przypadku herbatę ;)) oczywiście z dodatkiem jakiegoś pysznego wypieku! :) 

Firstly I would like to thank my master: Maciej Listwan for recommending me this wonderful place :) This charming, small bakery-patisserie has brightened one of my mornings in London. The place is absolutely lovely! So cozy, discreet, with lovable service, ideal for deliberate half-day coffee (in my case tea ;)) of course with some delicious baking! :



A teraz bardzo mi przykro, znowu będę pisać na temat jedzenia, ale o takim miejscu po prostu nie można nie wspomnieć! Paxton & Whitfield - najstarszy brytyjski sklep z serami i wyrobami mlecznymi, założony w 1742, wybrany przez królową Viktorię na królewskiego dostawcę - to po prostu istny raj dla każdego smakosza serowego. Poza tym słowa Winstona Churchilla 'A gentleman buys his cheese only at Paxton & Whitfield' mówią chyba same za siebie :) Zresztą same odniesienie do dżentelmenów nie jest tutaj przypadkowe. Paxton & Whitfield znajduję się na bardzo znanej (przynajmniej w niektórych kręgach) ulicy -Jermyn Street, na której każdy prawdziwy brytyjski dżentelmen znajdzie coś dla siebie. Koszule, spinki, buty, marynarki, cygara, szelki, brzytwy do golenia..., a wszystko doskonałej jakości, sprzedawane przez stare, brytyjskie, uznane marki (takie jak Turnbull & Asser albo Thomas Pink). Wiem, że jestem płci przeciwnej, ale jestem zakochana w męskich koszulach, muszkach, krawatach i innych podobnych dodatkach... Ech, ten dreszcz na widok pięknej jedwabnej podszewki albo prawdziwej brytyjskiej koszuli z grubej bawełny... nie macie czegoś takiego? ;) 

I do fell sorry, I will write again about the food, but this place is really worth mentioning! Paxton & Whitfield, which is the oldest British cheese and dairy product shop, founded in 1742, chosen on the Royal Warrant holder by Queen Victoria, is simply a paradise for every cheese gourmet. In addition, the Sir Winston Churchill's words: 'A gentleman buys his cheese only at Paxton & Whitfield' say it all :) Anyway, the reference to the gentleman isn't accidental. Paxton & Whitfield is located in a very well-known (at least in some circles) Jermyn Street, in which every true British gentleman can find something for himself. Shirts, cufflinks, shoes, jackets, bracers, cigars, razors for shaving... and all of excellent quality, sold by old, British brands (such a Turnbull & Asser or Thomas Pink). I know I'm the opposite sex, but I'm simply fond of men's shirts, dicky bows, ties and other similar things ... Ah, have you ever felt a thrill of excitement at the sight of a beautiful silk lining or a true British shirt made of thick cotton... or maybe I'm a little weird? ;)

San Carlo Cicchetti, 215 Picasilly | Picadilly Circus, London, W1J9HL

Zważywszy na fakt, że jestem jednak czasami w miarę dobrą córką, pierwszego dnia pozwoliłam mojemu tacie wybrać restaurację (no dobrze, po prostu wiedziałam, że to będzie strzał w dziesiątkę ;)). Ech, co tu dużo pisać. Wszystko było absolutnie boskie... Ja jak zwykle ('rybomaniaczka') zamówiłam kolejne danie rybne do kolekcji i nie zawiodłam się. Lekkie, włoskie przekąski także zadowoliły moje podniebienie, ale chciałabym jeszcze wyjątkowo wspomnieć o pewnym zwykłym/niezwykłym szpinaku, który zamówiłam dodatkowo do dania głównego. Bo na jego przykładzie doskonale widać czym jest kwintesencja kuchni włoskiej. Zwykły, ale niezwykły, bo to przecież w prostocie tkwi siła. Szpinak był tak świetnie doprawiony, że chyba nigdy wcześniej nie jadłam lepszego. Miejsce świetne, klimatyczne, z miłą obsługą i oczywiście Włosi są właścicielami (tak, teraz już wszystko wiadomo... ;)). Gorąco polecam! :) 

Taking into consideration the fact that I am sometimes (but very rarely :P) a good daughter, the first day I let my dad choose the restaurant (okay, I just knew it would be a hit ;)). Eh, what can I say... Everything was absolutely divine... As always I ordered a fish dish (as a real 'fish-freak') and I wasn't disappointed. My palate was delighted by other Italian snacks as well. But I would also like to mention an ordinary/extraordinary spinach which I ordered as a sidedish to the main course, because it is an excellent example of the quintessence of the Italian cuisine. Plain, but unusual, because very often the simplier the better. The spinach was prepared so well I have never eaten better. The place has a great climate, friendly staff and of course the Italians are the owners (yes, yes, now everything is obvious... ;)). I highly recommend this very restaurant! :)



Jamie's Italian, Covent Garden 11 Upper St Martin's Lane, London, WC2H 9FB

Już kiedyś na blogu przyznałam się do mojej gorącej miłości do Jamiego, dlatego będąc w Londynie absolutnie musiałam odwiedzić jedną z jego licznych restauracji. Nie planowałam, że to będzie akurat ta restauracja. Po prostu pewnego wieczoru byliśmy bardzo głodni, a ona nagle ukazała się naszym oczom i... tak tak była włoska (czynnik decydujący). Może to przez godziny szczytu, tłok albo moje zbyt wysokie wymagania, ale niestety restauracja Jemiego jakoś nadzwyczajne mnie nie zachwyciła. Nie mogę powiedzieć, że była zła... po prostu przeciętna. Włoskie pasty, drobne przekąski, ryba, owoce morza - wszystko było w miarę dobre, ale nie wyśmienite czy jakoś wyjątkowo wysmakowane. Poza tym mimo przyjemnej atmosfery czułam się delikatnie zaniedbywana przez obsługę, co było zapewne spowodowane sporą ilością innych gości. Podsumowując, nie było jakoś bardzo źle, ale też nie wybitnie dobrze, grunt, że programy, książki, PRZEPISY Jemiego cały czas trzymają poziom :) 

I have already acknowledged on the blog my passionate love for Jamie and that's why having been in London I absolutely had to visit one of his restaurants. I haven't planned that it would be precisely this very restaurant, but one evening we were sooo hungry, and this restaurant suddenly appeared and... it was the Italian one (a deciding factor ;)). Maybe it was because of the rush hours, crush or my too high expectations, but unfortunately the Jamie's restaurant hasn't ravished me, not al all. I cannot say that it was bad... simply average. The Italian pastas, snacks, fish, seafood - everything was good, but not superb or extremely delicious. Moreover, despite of the pleasant atmosphere I felt slightly neglected by the service  what was probably caused by a large number of other guests. Summing up, the restaurant was nor very bad neither great, but the most crucial thing is that the programmes, books, RECIPES of Jamie keep the level all the time :)


Union Street Café, On the Corner of Great Suffolk Street & Union Street (47-51 Great Suffolk Street), London, SE1 0BS

Zaskoczę Was. Zgadnijcie na jaką kuchnię zdecydowaliśmy się ostatniego dnia...Tak, dobrze! Włoską! ;) Tym razem to ja wybierałam i nieskromnie przyznam, że to był absolutny strzał w dziesiątkę. Można co prawda nie przepadać za Gordonem, ale nigdy nie powinno podważać się jego kulinarnych zdolności, bo są po prostu wybitne. Oczywiście, że to jest tylko kolejna z jego baaaardzo licznych restauracji, ale naprawdę trzyma poziom godny samego Gordona. Wszystko, zarówno wnętrze jak i obsługa, ach... i jeszcze jedzenie było absolutnie doskonałe. Smak, podanie, faktura potraw były na naprawdę najwyższym poziomie. Powiedziałabym, że to prostota kuchni włoskiej w połączeniu z pewną niespodzianką, czymś nieoczywistym dawały taki efekt. W każdym razie to była chyba najlepsza restauracja z całego wyjazdu, więc naprawdę bardzo, bardzo gorąco polecam! :) 

I will surprise you. Guess which cuisine we chose the very last day... Yeah, right! The Italian one! ;) This time it was me who has decided which restaurant to go to and I have immodestly to say that it was an absolute bull's eye. Although you don't have to be keen on Gordon, but you should never undermine his culinary abilities, because they are simply outstanding. Of course, this restaurant is just another one of plenty of his restaurants, but it does keep the level worthy of the Gordon. Everything, both interior and service... and at last but never the least the food was absolutely excellent. The taste, appearance, texture of dishes were really top-level. I would say that the simplicity of Italian cuisine combined with some surprise, something not obvious gives such an effect. In any case, it was probably the best restaurant of the entire trip, that's why I recommend it very very much :)



Wiadomo, że skoro Design Museum zdecydowało się wziąć na warsztat twórczość Paula Smitha to musiało powstać z tego jakaś wyjątkowa wystawa. Może najpierw przedstawię Wam Paula, bo nie wiem czy wszyscy go kojarzycie. Hmmm... pewnie każdy z Was kojarzy kratkę Burberry, a czy różnokolorowe paski coś Wam mówią? Bo to jest właśnie znak rozpoznawczy Paula Smitha, baaaardzo brytyjskiego projektanta, który znany jest ze swojej miłości do klasyki, ale z jakąś nieoczywistą niespodzianką, np. do klasycznego garnituru różowe skarpetki, do marynarki jakiś kolorowy guzik albo jakaś szalona podszewka... styl określany jako: 'classic with a twist'. Smith zaczynał pod koniec lat 70-tych, a jego pierwszy sklep miał około 3 metrów kwadratowych. Projektant nigdy nie robił niczego na siłę, po prostu pracował i jak sam mówi miał to szczęście, że znalazł równowagę pomiędzy sprzedażą kolekcji do sklepów na całym świecie, prowadzeniem własnego sklepu i dodatkowo niezależną twórczością. A   do samej wystawy to trzeba przyznać, że jest bardzo kolorowa, pozytywna i inspirująca jak sam projektant. Design Museum świetnie wszystko przygotowało przede wszystkim od strony wizualnej. Pokój, cały obwieszony obrazami, robi wrażenie, tak samo zresztą pracownia, w której pracuje Paul. Poza tym możemy podziwiać także kolekcje projektanta, zdjęcia z magazynów oraz różne inne mniej lub bardziej prywatne przedmioty. Sama wystawa skupia się przede wszystkim na odczuciach wizualnych i estetycznych, nie jest to może ekspozycja, która jakoś niesamowicie poszerzy naszą modową wiedzę, ale na pewno wywoła uśmiech i zainspiruje :)

One thing is certain: if the Design Museum decided to get down to the Paul Smith's work, it must arise a really unique exhibition. Firstly I will present you Paul, because I'm not sure whether everyone knows him. Hmmm.. probably all of you associated British fashion with Burberry checker, but do multicolored stripes connote you something? Because this is the hallmark of Paul Smith: soooo British designer, who is known for his love of the classics, but with some non-obvious surprise, for example: a classic suit with bright-pink socks, a jacket with one colorful button or a crazy lining ... style described as 'classic with a twist'. Smith has started his carrier in the late 70s, his first store was about 3 square meters big. The designer has never done anything by force, just worked and as he has said, he is lucky to have found a balance between selling the collection to the stores all around the world, running his own shop and additionally freelance work. Coming back to the exhibition I must admit that it is so colorful, positive and inspiring as the designer himself. Design Museum has focused most of all on the visual side of the exhibition. A room which is entirely hung with paintings impresses, much like the atelier where Paul works. Besides, we can also admire the designer collections, photos from magazines and other more or less private objects. The exhibition focuses primarily on visual and aesthetic feelings. Maybe it isn't a kind of an exposition which broadens incredibly our knowledge about the fashion, but it definitely inspires and evokes a smile :)





'Club to catwalk London fashion in the 1980s', Victoria and Albert Museum 

Zacznę o tego, że niestety nie mam zdjęć z tej wystawy, bo jakiekolwiek fotografowanie było zabronione :/ A te które widzicie poniżej są z stałej ekspozycji, przedstawiającej w skrócie wszystkie epoki w historii mody. Wszystko ładnie i przejrzyście pokazane. Dla osób, dopiero zaczynających swoją przygodę z modą, jest to fajne przypomnienie. Natomiast sama wystawa o modzie lat 80-tych jest absolutnie świetnie przygotowana. Zarówno część wizualna jak i merytoryczna. I co dla mnie najważniejsze - poznałam wiele nowych nazwisk świata mody z tamtego okresu, różne ciekawostki i w końcu najistotniejsze: zobaczyłam lata 80-te z punktu widzenia londyńczyków i londyńskich klubów. Jak to wszystko na siebie nawzajem oddziaływało i jak wreszcie stało się bardzo prężnie rozwijająca się gałęzią brytyjskiej gospodarki, o czym zresztą mówiła sama Margaret Thacher. Naprawdę warto zobaczyć tę wystawę i polecam jeszcze książkę (nazwa taka sama jak wystawa), którą można kupić tam na miejscu w muzeum. Rozjaśnia wiele rzeczy i pozwala lepiej zrozumieć wystawę :) 

Unfortunately, I don't have photos from this very exhibition because taking any shoots there was prohibited :/ And those ones that you can see below present the permanent exhibition which is showing all epochs in the history of fashion at a glance. I would say that everything was shown pretty attractively and clearly. For the people who have just started their adventure with fashion, this very exhibition is a nice reminder. And the target exhibition about the fashion of the 80s is absolutely great prepared. Both the visual and substantive part. And what is the most important to me - I've got to know a lot of new names of the fashion world from that period, some tidbits of news and in the end the most crucial: I have seen years of the 80s from the point of view of Londoners and London clubs. How it all interacted with each other and how the fashion has finally become a very fast growing sector of the UK economy, as Margaret Thatcher has said. This exhibition is really worth visiting and I also recommend the book (a title is the same as the name of the exhibition) you can buy there on the spot in the museum. It brightens a lot and help you understand better the exhibition :)


W tym samym muzeum udałam się jeszcze na wystawę 'Masterpieces of Chinese Painting' , ale polecam ją tylko takim chińskim maniakom jak ja. Moi rodzice, którzy jednak preferują sztukę Zachodu byli trochę znudzeni, za to ja zachwycona! ;) // In the same museum I also visited an exhibition 'Masterpieces of Chinese Painting', but I recommend it only to such Chinese freaks as me. My parents, who rather prefer the Western art, were a little bored, but I was thrilled! ;)

Już kończę, bo post jest chyba rekordowo długi. W każdym razie mam nadzieję, że moje wskazówki będą dla kogoś przydatne podczas jego pobytu w Londynie :) Już Was żegnam i do zobaczenia wkrótce (może z jakiś cieplejszych rejonów? ;)). // I'm finishing this very post because it is probably exceptionally long. In any case, I do hope my tips will be useful for someone during their stay in London :) Goodbye and see you soon (maybe in some warmer areas? ;)).

Photos: Oleszka/Mamulka
Place: London, United Kingdom

Monday, 23 December 2013

Christmas within sight...


Dzisiaj oszczędzę już Wam mojej radosnej grafomańskiej twórczości. Przecież nie ulega wątpliwości (przynajmniej na tej szerokości geograficznej), że święta to najpiękniejszy okres w roku. Dlatego już bez żadnych głębszych przemyśleń wracam do kuchni lepić pierogi. 
Zostawiam Was ze zdjęciami absolutnie pięknego Londynu w okresie przedświątecznym i życzę spełnienia najskrytszych marzeń! :)  

I suspect, that you must feel a little bit confused because of lack of my usual sooooo long post. But today I've simply turned away from my joyful and graphomanic writing To be honest, it is absolutely logical (at least at this latitude) that Christmas is the most beautiful time of the whole year, so now without any further thoughts I'm coming back to the kitchen in order to shape dumplings.
I'm leaving you with images of absolutely beautiful London during Christmastime and I hope your dreams will come true! :) 






Photos: Oleszka
Place: London, United Kingdom

Wednesday, 18 December 2013

My London impressions part 1

Zważywszy na fakt, że ostatni post był przecież taki 'krótki' i praktyczny, dziś mogę trochę poszaleć (proszę, wybaczcie mi ;)). Niecierpliwym wyjaśniam, że post będzie o mojej przedświątecznej wycieczce do Londynu, ale nie byłabym sobą gdybym na wstępie nie opowiedziała paru niesamowicie 'ciekawych i porywających' historii z mojej przeszłości ;) Do biegu, gotowi, start! 

Considering the fact that the last post was so 'short' and practical, today, I can push the boat out a little (please forgive me ;)). For the impatient: the post will be about my pre-Christmas trip to London, but I wouldn't be myself if I didn't tell you at the outset some incredibly 'interesting and captivating' stories from my childhood ;) Steady? Ready? Go!

Pierwszy raz pojechałam do Londynu gdy miałam trzy miesiące. Mieszkałam tam wtedy pół roku, więc można powiedzieć, że jestem tak trochę '(b)londynką' :) Niestety za dużo z tamtego okresu nie pamiętam, ale przynajmniej cały mój pobyt jest uwieczniony na licznych zdjęciach. Bo musicie wiedzieć, że gdyby 18 temu istniało coś takiego jak blogi to już wtedy byłabym zapewne bloggerką! Moja mama, będąca zapewne pod urokiem kapitalizmu, kupowała mu przeróżne sukieneczki, ubranka, spineczki (tak, tak, od urodzenia byłam nad wyraz owłosiona ;)) a następnie sadzała mnie na kanapie i robiła zdjęcia. Zresztą nie ograniczała się tylko do kanapy, przecież w Londynie jest tyle pięknych parków i innych plenerów! Kolejnym niesamowicie ciekawym zdarzeniem z mojego londyńskiego życia było zgubienie smoczka na Oxford Street. To wydarzenie było iście dramatyczne, ponieważ moje uzależnienie od smoczka było porównywalne do mojego dzisiejszego uzależnienia od gumy do żucia (czyli to naprawdę nie przelewki :p) Najgorzej jednak było, gdy rodzice próbowali odstawić mnie od tego nieszczęsnego smoczka. Powiedzieli, że zjadł go mój ukochany miś. To się dla misia niezbyt dobrze skończyło. Biłam go, wyzywałam, krzyczałam, żeby oddał mi ten smoczek, aż wreszcie rozprułam... (aż się siebie boję :p). Potem do Londynu wróciłam dopiero 10 lat później i niestety znowu pamięć mnie zawodzi. Z całego pobytu pamiętam tylko jeden sklep, który chyba całkowicie mnie pochłonął... a mowa oczywiście o Hamleys. Tyle zabawek, tyle lego, tyle lalek, tyle księżniczek, tyle misiów....,a to wszystko zgromadzone na 7 piętrach! Istny raj, który niestety w wieku 10 lat przysłonił mi cały Londyn. Dlatego wkróciłam tu już pełnoletnia, w najpiękniejszy dla mnie czas czyli ten świąteczny. Przygotowana, z planem, ruszyłam na podbój Londynu! 

When I went to London for the very first time I was three months old. I lived there then about six months, so in a way I'm a little a 'Londoner' :) As you can easily guess I can't remember this very period of my life, but my entire stay was immortalized at least in numerous pictures. I have to let you the cat out of the bag: if 18 years ago something like blogs had existed, long since I would be a blogger! My mom, being probably under the charm of capitalism, was buying me all sorts of dresses, hair-sides (yes, yes, since my birth I have been extremely hairy ;)) and then she sat me down on a couch and took pictures. Otherwise, she didn't restrict to the couch only, after all, in London you can find so many beautiful parks and other lovely settings! Another extremely interesting episode from my London life was losing one of my dummies on Oxford Street. This event was truly dramatic, because you should know that my dummy addiction was comparable to my present chewing gum one (that's why it is not a joke :p). But the worst thing was when my parents tried to make me stop using this fateful pacifier. They told me that my beloved teddy bear had eaten it. That was a really hard time for my favorite toy. I was beating him, screaming at him in order he gave me my comforter, and finally I ripped him... ( I'm starting to be scared of myself :p). Then I came back to London about 10 years later and unfortunately, once again my memory fails. I can remember only one department store from my entire stay. A store which completely dumbfounded me ... and obviously I mean Hamleys. So many toys: lego, dolls, princesses, teddy bears... and all of them are accumulated on 7 floors! Simply paradise which unfortunately overshadowed me then the whole London. That's why I've come back there again, in the most beautiful time for me, of course during Christmastime. Being prepared, with a plan I've marched to conquer London at last! 

Coat - Pinko, leather trousers - Ochnik, scarf - Barbour, shirt - Ralph Lauren 



Nie przepadam za stwierdzeniami typu: 'Byłam parę dni w jakimś mieście i się w nim absolutnie zakochałam, chciałabym tam spędzić resztę swojego życia i tak dalej...'. W moim przypadku kilkudniowy pobyt w nowym miejscu kończy się zazwyczaj mniejszym (lub większym) zauroczeniem, ale od jakiegoś czasu staram się walczyć z tymi uczuciami, ponieważ moja lista ukochanych miast zaczęła się niebezpiecznie wydłużać. 

I'm not fond of statements like: 'I was a few days in a city and I absolutely fell in love with it, I want to spend the rest of my life there and so on and so forth ...'. In my case, spending a few days in a new place usually results in a smaller (or larger) fascination, but for some time I've been trying to fight with these feelings because my list of beloved cities has begun to lengthen dangerously.


Będąc gdzieś przez jakiś krótki czas, nie można prawdziwie poznać tego miejsca, można jedynie odnieść wrażenie, które jest wypadkową zazwyczaj przypadkowych czynników. Dlatego nie chce pisać, że w Londyn jest absolutnie cudowny, bo nie będę w tej kwestii wiarygodna. Mogę za to opisać rzeczy dla mnie ważne, drobiazgi, które dla kogoś mogą nie mieć żadnego znaczenia. Każdy zwraca uwagę na inne rzeczy i to jest wbrew pozorom pé piękne zjawisko. 
Londyn dla mnie to przede wszystkim miasto związane z modą. Uniwersytety (np. St. Martin's College), w których kształciłi się (i kształcą) najlepsi w branży mody mówią same za siebie. Wpływ na całą historię mody, mam tu na myśli przede wszystkim lata osiemdziesiąte, jest niepodważalny. Jednak przede wszystkim trzeba pamiętać o zwykłych ludziach, bo to właśnie w Londynie kilkadziesiąt lat temu ulica i kluby stały się inspiracją dla projektantów i taki stan utrzymuje się do dziś. Wydaje mi się, że Londyn jest właśnie takim miejscem, w którym doskonale widać, że ulica i świat mody to naczynia połączone, jedno ma wpływ na drugie. Podczas mojego pobytu w Londynie udało mi się zwiedzić parę naprawdę ciekawych wystaw (w większości związanych z modą) i mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się coś o nich napisać (przede wszystkim o 'Hello, my name is Paul Smith' w Design Museum i 'Club to Catwalk London Fashion in the 1980s' w Victoria and Albert Museum).  

Having been somewhere for a short time, you are not able to get to know this place deeply, you can only get the impression that is usually the result of random factors. That's why I wouldn't like to write that London is absolutely wonderful, because I would't be credible on this very issue. But instead of it I can describe you the things which are important to me. The little things that for someone might be absolutely meaningless.  Everyone pays attention to other things and contrary to appearances it is really a beautiful phenomenon.
Most of all I associate London with fashion. Universities (eg St. Martin's College), where the best in the fashion industry learned (and still learn), say it all. The impact on the entire history of fashion, I mean primarily the 80s, is undisputed. But most of all it is worth remembering about ordinary people, because it was London where a few decades ago the street and clubs have started to inspire fashion designers. According to me London is such a place where you can see very clearly that the street and the fashion world are like joint vessels, one affects the other. During my stay in London I visited a couple of interesting exhibitions (mostly related to fashion), and I do hope that I will write something about them soon (mainly about 'Hello, my name is Paul Smith' at the Design Museum and 'Club Catwalk London Fashion in the 1980s' at the Victoria and Albert Museum).

Nie chce oczywiście ograniczać roli Londynu do bycia tylko i wyłącznie jedną ze stolic mody (jeszcze nie zwariowałam, poza modą dostrzegam też inne rzeczy... taaak jeszcze jedzenie ;)). A mówiąc bardziej poważnie, niech ten post będzie po prostu miłym wstępem do mojej londyńskiej przygody, inne posty już wkrótce. Zapraszam! :) 

Of course I'm not going to confine the role of London only to be the one of the fashion capitals (Though I am a fashion freak, beyond fashion I can see some other things ... yeah additionally eating ;)). And speaking more seriously, let this post be simply a nice introduction to my London adventure, other posts soon (I hope so). Enjoy! :)







Coat - Pinko, scarf - Barbour, trousers - Zara, sweater - Benetton 
Photos: Oleszka/Mamulka
Place: London, United Kingdom
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...