Znowu to samo miasteczko, ale trochę inne widoki
- zostawiłam kręte uliczki z poprzedniego posta na rzecz słonecznej plaży i
morza ;)
Leniuchując kolejny dzień na plaży przyszedł mi do głowy pomysł aby choć na jeden dzień stać się prawdziwą Włoszką ;) Niestety nie podołałam temu
wyzwaniu...dlaczego? O ile włoskie jedzenie jest niezaprzeczalnie boskie to
pory stołowania się są chyba jednak nie dla mnie. Typowy Włoch, po obfitym
ucztowaniu do późna w nocy, rano zadowala się jedynie mocnym espresso lub
ewentualnie cappuccino z jakimś małym, słodkim ciasteczkiem. Dopiero przed
południem zaczyna doskwierać mu mały głód, wtedy przychodzi czas na kawałek
pizzy, kanapkę czy rogalik. A potem, no cóż...trzeba zbierać siły na
celebrowanie długo w noc kolacji, więc pozostaje tylko niezliczona ilość wizyt
w lodziarni. Zresztą gdy słońce nie daje wytchnienia lody są chyba najlepszym
rozwiązaniem :) Opustoszałe uliczki zapełniają się dopiero kiedy słońce jest
już nisko na niebie, wtedy miasteczko zaczyna tętnić życiem, otwierają się małe
sklepiki, a z restauracji zaczynają wydobywać się nieziemskie zapachy. Kiedy ja już zasypiam ucztowanie trwa w najlepsze... Nie zostałam prawdziwą Włoszką, po paru
dniach się poddałam. Pozostałam nudną entuzjastką zdrowego trybu życia, uwielbiającą
swoje sześć małych posiłków co trzy godziny ;)
Pewien ptak też załapał się na małą sesję :)
Grilowane warzywa - genialny w swej prostocie dodatek do ryb :)

fotograf:Oleszka/Z.